Rozpoczęły się Igrzyska Olimpijskie w Soczi. Przez cały czas trwania imprezy będziemy bombardowani, poprzez media głównego nurtu, propagandą sukcesu – trąbiącą ile to medali nie przywiozą nasi herosi, jaki to nasz sport zimowy nie jest silny, jakie szanse, jakie perspektywy… bajki dla dzieci do lat trzech to przy tym naprawdę rzeczywista sprawa. Oczywiście skończy się to wszystko jak zwykle: kilkoma krążkami i kupą śmiechu. Ci sami dziennikarze, którzy teraz nawołują do kibicowania, po całym rosyjskim spektaklu będą grzmiącym głosem rozliczać trenerów, sportowców, działaczy a nawet ministrów i partię rządzącą. Patrząc na to z boku nie da się nie zauważyć celowości takich działań – najpierw rozbudzić nadzieję do poziomu absurdu, później gnoić za brak sukcesów, bo przecież pompowany balonik zawsze w końcu osiąga punkt krytyczny i pęka z hukiem.
Ale czy sukcesy są jeszcze w polskim sporcie możliwe? W dzisiejszym polskim sporcie – należy sprecyzować – trapionym chorobą układu krążenia, zżeranym przez nowotwór korupcji i przerośniętej biurokracji, drapiącym swe owrzodzone cielsko niczym weneryk zarażony kiłą.
Wybacz, Drogi Czytelniku, ten nieprzyjemny wstęp. Nie mam jednak w zwyczaju owijania w bawełnę a nasz sport jest właśnie w takim stanie w jakim go przedstawiłem. Wszechobecna bylejakość, kolesiostwo, korupcja i – przede wszystkim – zatruwający wszystko aparat biurokratyczny są bezpośrednią przyczyną tego, że nasz prawie czterdziestomilionowy kraj nie jest w stanie konkurować z innymi państwami na arenie sportowej. Ale czy aby na pewno tylko na arenie sportowej? Czy sport nie jest przypadkiem odzwierciedleniem stanu funkcjonowania całego kraju? Czy brak sukcesów atletycznych nie jest odbiciem sytuacji panującej w innych obszarach działalności? – w biznesie, w nauce, w dyplomacji. Czy ta agonia sportu nie jest jedynie przesiąkiem agonii całej III RP?
Im prędzej odpowiemy sobie na to pytanie, im prędzej znajdziemy właściwą przyczynę choroby – tym prędzej będziemy mogli zastosować skuteczną terapię uzdrawiającą. Bo sytuacja jest co prawda trudna, żeby nie powiedzieć, że jest beznadziejna – ale przecież nawet i chorych psychicznie można wyleczyć. Pod warunkiem podjęcia działań we właściwą porę. I chyba owa pora w naszym przypadku się zbliża – czy zatem zaczniemy działać? Czy nie prześpimy momentu, po którym jedyną alternatywą będzie już tylko amputowanie kolejnych, zgniłych części tego schorowanego organizmu? Momentu w po którym będziemy mogli powiedzieć wyłącznie, powtarzając za młodzieżową terminologią: “lecz się na nogi, bo na głowę już za późno”. I chyba to zapożyczone z młodzieżowego slangu powiedzenie może być dla nas kierunkowskazem. Ryba bowiem psuje się od głowy, i to od głowy trzeba zacząć skuteczną terapię!
Mówiąc o głowie nie mam na myśli wszelkiej maści związkowych organizacji czy innych kłębowisk pijawek. Jest to co prawda ważny problem, jednak nie jest on przyczyną – jest skutkiem. Przyczyną jest natomiast zakres kompetencji organów państwowych, którym, jako suweren, obdarzyliśmy III RP. Powstałe w 2005 roku, w miejsce Polskiej Konfederacji Sportu, Ministerstwo Sportu i Turystyki jest tego bezpośrednim objawem. Właśnie poprzez uznanie, że to rząd powinien zajmować się “zarządzaniem” sportem przypieczętowaliśmy dzisiejszy stan rzeczy. Nie chcę się w tym miejscu wdawać w rozległe dywagacje nad zakresem funkcjonowania organów państwowych, napiszę więc tylko, że nie widzę powodu – zarówno ekonomicznego, jak i moralnego – dla którego pieniądze podatnika miałby być pompowane w jakąkolwiek formę sportu, czy rozrywki. Mówiąc inaczej: sport, podobnie jak kultura oraz inne dziedziny ludzkiej działalności, nie jest tym, czym powinien zajmować się aparat państwowy. Przykładu nie musimy szukać daleko – nasze słodkie jak malina MMA nigdy nie było sankcjonowane przez państwo a, na tle choćby “upaństwowionego” boksu, radzi sobie znakomicie. Ba! W jednym z tekstów dotyczących związków zawodowych w mieszanych sztukach walki stwierdziłem, że to właśnie brak regulacji jest jedną z przyczyn tak szybkiego i dynamicznego rozwoju tego wspaniałego sportu – i zdanie podtrzymuję! Skoro jednak oddaliśmy ministrom władzę nad wszelką formą aktywności nie możemy się dziwić, że jest jak jest. Jak to powiedział Ronald Reagan: “rząd nie jest dla nas rozwiązaniem, jest dla nas problemem.” I rzeczywiście, w większości przypadków rząd zamiast naprawiać problemy – powoduje je.
Główną przyczyną takiej sytuacji jest brak powiązania pomiędzy podejmowanymi decyzjami a ich konsekwencjami finansowymi. Mówiąc prościej, kiedy jakikolwiek minister, czy nawet urzędnik państwowy, podejmuje decyzję, nie odpowiada za nią własnym majątkiem. W razie błędnej decyzji może najwyżej liczyć się z tym, że zostanie zdymisjonowany i przeniesiony na mniej eksponowane stanowisko. Jest to zarówno niesprawiedliwe – dlaczego bowiem ktoś, kto nie ma nic wspólnego z własnością konkretnych podmiotów ma decydować o ich być albo nie być – ale także nieefektywne! Jakaż bowiem motywacja przyświecała ministrze Joannie Musze, kiedy w zeszłym roku przeprowadzała słynną reformę sportu, dzieląc dyscypliny na poszczególne grupy finansowania? Czy w razie gdyby owa reforma okazałą się błędem, pani Mucha straciłaby część swoich oszczędności? Oczywiście, że nie. Natomiast reforma ta miała kolosalne znaczenie dla tysięcy małych podmiotów – i nie jest istotne, czy były to konsekwencje pozytywne czy negatywne, bo ważne jest, że została podjęta na szczeblu państwowym, całkowicie odłączonym od kwestii biznesowych zależności.
W zdrowej sytuacji to właściciel – czy to klubu sportowego, czy przedsiębiorstwa – decyduje o konkretnych ruchach. Jakie by one nie były, czy trafne czy nie, zawsze są to decyzje autonomiczne, które niosą za sobą skutki finansowe. Błąd zaowocuje uszczupleniem majątku, decyzja trafna – odwrotnie. Dlatego decyzje podejmowane na “szczeblu lokalnym” są zarówno moralne, oraz właściwie umotywowane ekonomicznie – nikt nie będzie dążył do podejmowania decyzji złych, albowiem narażą funkcjonowanie jego podmiotu na stratę. Niestety, raz podjęta decyzja odbija się na późniejszych, dlatego problemy naszego państwa – są także problemami naszego sportu.
Jako jeden z głównych winowajców braku sukcesów na arenie zmagań atletycznych wymieniłem rozrośniętą biurokrację. Całe chmary związkowców, urzędników wyższego i niższego stopnia zajmują się “naprawianiem” sportu. Oczywiście owo “naprawianie” to tylko taka przykrywka, żeby ładnie wyglądało, a w rzeczywistości jedyne czego chcą, to lepszych pensji dla siebie i synekur dla swoich znajomych. W efekcie aparat państwowy rośnie z roku na rok (wystarczy spojrzeć na pierwszy lepszy raport odnośnie zatrudnienia w sektorze publicznym) aż w końcu osiąga stan całkowitej nieprzydatności. Już w 1955 roku ten mechanizm bardzo dokładnie wyjaśnił profesor Cyril Northcote Parkinson pisząc, że rozrost instytucji prowadzi do całkowitego zaniku zdolności rozwiązywania problemów, do których rozwiązywania owa instytucja została powołana – co później zostało nazwane “prawem Parkinsona”.
Drugim efektem “upaństwowienia” sportu jest korupcja – bo skoro jest szansa “coś załatwić” w administracji publicznej, to dlaczego tego “czegoś” nie “załatwiać”? Sytuacja w której rząd ma możliwość ingerencji w sport jest sytuacją korupcjogenną i niczego dobrego przynieść nie może. I nie przynosi. Znana jest sprawa warszawskiej Gwardii, której obiekty sportowe idą pod młotek. No jasne, skoro jest okazja, to czemu nie skorzystać? Czemu nie sprzedać, nie zarobić? Dlaczego, skoro można – posiadając odpowiednie argumenty oczywiście – przekonać jednego polityka z drugim, że “tynk się sypie i nic dobrego z tej całej Gwardii nie ma” i kupić obiekt za dobre pieniądze – no czemu tego nie zrobić? Bo to niemoralne? Ależ całe nasze państwo tak funkcjonuje – czego przyczyny podałem kilkanaście zdań wyżej.
Oczywiście nie powinno tak być. To, że obiekty sportowe są wyprzedawane, a sekcje sportowe zabijane niczym uciążliwa mucha – i nie mam tu na myśli byłej już ministry – nie jest sytuacją właściwą. Bo jak nasz kraj ma odnosić sukcesy, w jakimkolwiek sporcie, kiedy zawodnicy nie mają gdzie trenować? – nie mają odpowiednich sal treningowych, odpowiedniego sprzętu i wyposażenia. Zgodzę się – nie tak powinno być! Tylko zamiast przeklinać polityków i sprzedajnych związkowców,staram się uchwycić sedno dzisiejszej beznadziei. A sednem jest właśnie władza państwa nad sportem. Co z tego, że za nią powinno iść dbanie o tę dziedzinę? Co z tego, powtarzam? Co miesiąc, wraz z podatkami i “składką” na ZUS państwo polskie zabiera nam 63 % pensji – szęśćdziesiąt trzy procent! – a doliczając do tego podatki jakie płacimy przy okazji zakupów wychodzi 83% (dane za Centrum im. Adama Smitha). Czy przez to nasza służba zdrowia funkcjonuje jakoś sprawniej? Czy armia jest dobrze wyposażona? Czy w urzędach nie ma kolejek? Czy pani w okienku jest miła? Czy emeryci dostają godziwe pieniądze na starość? Na jakiej podstawie zatem zakładamy, że rząd zadba o sport, kiedy nie wywiązuje się ze swoich podstawowych obowiązków!? Bądźmy poważni.
Jakiś czas temu zapisałem syna na judo. Do tego samego trenera u którego ja trenowałem przed laty. Po chwili wspomnień zeszliśmy na temat sportu a konkluzja całej wymiany zdań była prosta: nie ma pieniędzy, nie sposób niczego załatwić. I tu po raz kolejny ujawnia się jądro problemu – mentalność ludzi, nasza mentalność! Ta sama, dzięki której oddaliśmy w ręce rządu sport i inne obszary naszej aktywności. Dlaczego bowiem mamy coś od rządu załatwiać? Dlaczego ma nam coś dawać – i za co? Przecież rząd nie ma żadnych pieniędzy poza tymi, które wcześniej odbierze podatnikom? Dlaczego zatem mamy prosić się, by oddał nam część naszych pieniędzy i dotował sport, kulturę, zdrowie itd. I dlaczego w MMA nikt o to nie prosi, tylko bierze sprawy w soje ręce, szuka sponsorów, inwestuje i – przede wszystkim – stawia na sport! Bo wraz z sukcesami przyjdą sponsorzy – przyjdą pieniądze! Ale to mieszane sztuki walki – dyscyplina nowoczesna, jeszcze nie zepsuta korupcją i układami. Warto jednak wzorować się na tym co dobre, a nie na tym co powszechne. Ta powszechność bowiem doprowadziła do tego, że nie mamy praktycznie żadnych sukcesów sportowych. A jeśli już zdarzy się jedna jaskółka, to jest to wynik indywidualnego talentu, determinacji i ciężkiej pracy, okupionej prywatnym poświęceniem – i taka jaskółka zdołałaby odnieść sukces w każdej, nie tylko naszej “republice bananowe”j. Niezależnie od szerokości geograficznej i rządzącej partii politycznej. Tylko czy to, że mamy wybitne jednostki potrafiące przekuć się przez betonowa ścianę wszechobecnej biedy i beznadziei cokolwiek w naszej sytuacji zmienia?
Konfucjusz mawiał, że “naprawę państwa należy zacząć od naprawy pojęć.” Uważam, że owa naprawa pojęć, to zmiana ludzkiego myślenia. Czy ona się dokona? – nie wiadomo. Nie trudno jednak przewidzieć co się stanie, jeśli nie dokona się we właściwą porę. Co się stanie ze sportem, kiedy paradne Igrzyska Olimpijskie będą poprzedzane okresem owrzodzonej Olimpiady.