Quantcast
Channel: Cohones » Forum: Newsy MMARocks.pl - Recent Topics
Viewing all articles
Browse latest Browse all 4630

Jakub Bijan on "Gburem być!"

$
0
0

Simon Gburem być!

Niemal równo dwa lata temu pisałem tekst poświęcony Marcinowi Heldowi, który zatytułowałem: „W cieniu trzech liter”. Rzecz jasna, owe trzy litery, to rzucająca cień na krajowe MMA Konfrontacja Sztuk Walki – a artykuł poświęcony był niewielkiej, w porównaniu z gwiazdami KSW, popularności młodego Tyszanina, pomimo jego wybitnego talentu i  sukcesów osiąganych na arenie międzynarodowej. Od tego czasu zawodnik Bastionu Tychy stoczył w Bellatorze sześć walk – z których wygrał pięć – wywalczył sobie drogę do starcia o turniejowy pas w swojej kategorii wagowej – a mimo to, jego popularność jest praktycznie taka sama jaką była wspomniane dwadzieścia cztery miesiące temu. No, może trochę przesadzam – jak to mam w zwyczaju – wszak sam Marcin niedawno, będąc na przesłuchaniu u innego Marcina, z Cohones, stwierdził, że jest lepiej niż było: czasem ktoś go do studia telewizyjnego zaprosi, czasem ktoś inny zaczepi na ulicy. Patrząc jednak na sytuację z szerszej perspektywy, nie zmieniło się nic. Ale czy w ogóle sytuacja mogła się w jakikolwiek sposób zmienić – a tym bardziej zmienić na lepsze – kiedy niezmiennie, od lat, główną bolączką tubylczej sceny jest brak popytu na wszechstylową walkę wręcz ze strony dużych telewizji? Ba! Nawet nie tyle brak popytu na produkt, co raczej brak alternatywy dla stacji Solorza-Żaka.

KSW zbratane z telewizją Polsat góruje nad wszystkim, co w naszym kraju choćby zahacza o wszechstylową walkę wręcz. Niczym święta Fudżi spoglądająca na wyspę Honsiu wpisała się już w krajobraz nadwiślańskiego MMA, a Kawulski z Lewandowskim, niczym złośliwe Tengu, tu komuś zrobią psikus – podbierając zawodnika – tu kogoś nazwą „gamoniem” – choćby tylko dla własnej satysfakcji. W gruncie rzeczy to jednak dobre i opiekuńcze skrzaty są, owe Tengu, toteż dbają o nasze MMA, jak potrafią najlepiej: żeby rosło zdrowe, a i żeby się nie przeziębiło. Dla przykładu, w sobotę Klatkę wprowadzają – aż specjalnie wielką literą napisałem, bo tak radykalna zmiana w KSW trafia się raz na dziesięć lat, toteż trzeba ją odpowiednio celebrować – czym zaskarbili sobie nawet sympatię fanów, którzy mamieni reklamami w UPC, jakby zapomnieli o narzekaniu na cenę pay-per-view. A skoro nawet dla przeciętnego „gamonia”… tfu, przeciętnego fana oczywiście – zatem skoro nawet dla przeciętnego fana czterdzieści złotych nie jest ceną ani „złodziejską”, ani nawet „zawyżoną”, to można chyba wysunąć podejrzenie, że w naszym środowisku zachodzą zmiany! Pełzające, bo pełzające, ale jednak.
Jakby tych rewolucji było mało, dziś media branżowe obiegła informacja, że jeden z najlepszych sędziów zajmujących się mieszanymi sztukami walki, znany z UFC Hearb Dean, podczas sobotniej gali KSW będzie czuwał nad bezpieczeństwem walczących. Bez wątpienia jest to znakomita informacja i kolejny krok krajowego giganta poczyniony we właściwym kierunku. Miejmy tylko nadzieję, że ta decyzja została podjęta z myślą o rozwoju organizacji i całej dyscypliny, a nie, jak w przypadku MMA Attack – kiedy Dariusz Cholewa zatrudnił Johna McCarthy’ego oraz wprowadził mieszany skład sędziowski – w celach „czysto marketingowych”. Ale o to chyba wszyscy możemy być spokojni – wiadomym jest nie od dzisiaj, że jeśli Dariusz Cholewa coś robi, to robi to wyłącznie z chęci szybkiego zysku, no a kiedy to samo robią Kawulski z Lewandowskim, to oczywiście kieruje nimi płomienna miłość do MMA i filantropia – no jasne.

Lecz żebyśmy się już całkowicie nie zatracili w tym optymizmie, polecam zwrócić szanowaną uwagę na niepokojące sygnały docierające właśnie z Federacji KSW. Otóż, na co nieubłaganym palcem wskazują fakty, w naszym słodkim jak malina MMA zalęgli się oszuści. Niejaki Luiz Cado Simon, który miał się w sobotę zmierzyć z Rafałem Błachutą, zadrwił z naszych dobrodziei, wymierzając im soczysty policzek z zaskoczenia. Udał on bowiem kontuzję, aby go nasz duet wykreślił z karty walk i, jak gdyby nigdy nic, postanowił zawalczyć na debiutującej hiszpańskiej gali Ansgar Fighting League tydzień wcześniej. Jużci nie wspominam o braku manier tego kawalera, martwię się jedynie o samopoczucie naszych duszeniek, które z pewnością takiego poniżenia ze spokojem nie przyjęły. No bo co innego, gdyby Cado chociaż w tym UFC zawalczył – wiadomo, że tam tacy sami zawodnicy jak i u nas, tylko nieco lepiej wypromowani, ale to już by inaczej wyglądało. Nawet Bellator byłby do przełknięcia – Ameryka, wiadomo. Ale żeby do debiutującej, hiszpańskiej organizacji się mizdrzyć? Wstydu ludzie nie mają, za grosz! Ale to nie wszystko.
Kolejny amator częstych pojedynków, Charles Andrade, śrubuje rekord do granic możliwości – za nic mając umowy z właścicielami największej europejskiej organizacji mieszanych sztuk walki. To sobie przegra walkę z końcem kwietnia, to znowu z początkiem maja – później wpadnie na KSW… i „się kręci” – jak to mawia Jurek Owsiak. Prawdziwa plaga! Warto w tym miejscu napomknąć, że Cado wykazał się małą przenikliwością, ponieważ - wzorem Andrade – mógł przecież zarobić i w Hiszpanii, i w Polsce – co dwie wypłaty, to nie jedna – co wynika chociażby z podstaw arytmetyki. Bo wszystko wskazuje na to, że Kawulski z Lewandowskim nie pogniewali się na Luiza Cado dlatego, że ten zawalczył w innej organizacji tuż przed KSW (wszak tym sposobem musieliby się również pogniewać i na Charlesa Andradego – w myśl tej zasady mieli przecież ku temu dwa razy więcej powodów), a dlatego, że ich okłamał, iż doznał kontuzji. No cóż, jak mawia staropolskie porzekadło: kłamstwo ma krótkie nogi. Widocznie w Brazylii i Hiszpanii takich ludowych mądrości nie znają – niech żałują, a co!

Szkoda jedynie, że tak nasz warszawsko-wrocławski duet dał się perfidnie oszukać – będą musieli nad tym popracować, bo co by to było, gdyby im Mariusz Pudzianowski taki numer, drugi już raz, wyciął? Wstyd na całą Polskę! Na szczęście, nie ma sytuacji bez wyjścia, toteż i temu zaradzić można. Franciszek VI książę de la Rochefoucauld mawiał, że „wystarczy niekiedy być gburem, aby się nie dać oszukać sprytnemu człowiekowi” – toteż mój apel: więcej gburowatości w kontaktach z Brazylijczykami, panowie!

Wracając jednak do Marcina Helda, który z soboty na niedzielę, podczas sto dwudziestej gali Bellatora, zmierzy się z Nate’em Jollym – nie da się nie zauważyć, że i tu nie obyło się bez zawirowań! Patricky Freire, mający z Heldem zawalczyć o pas w finale dziesiątego sezonu turniejów Bellatora – jak na mieszkańca Kraju Kawy przystało – na tydzień przed walką doznał kontuzji dłoni. Czyżby Bjorn Rebney również z Brazylijczykami rozmawiał używając zbyt wielu „ą” i „ę”? I czyżby Freire zamierzał się przeprowadzić do Hiszpanii? Ładny interes!
Niemniej jednak, Marcin rozwija się jak na złote dziecko krajowego MMA przystało – słowem: znakomicie, i wszystko wskazuje na to, że nieco boczny tor, daleki od kamer i fleszów, jakim prowadzi go Sławomir Szamota sprzyja dwudziestodwulatkowi. Można mieć jedynie nadzieję, że zawodnik Bastionu Tychy prócz pojedynków w Sanach Zjednoczonych będzie miał okazję wystąpić i w Polsce. Co prawda KSW z Bellatorem dogadać się nie może, ale przecież nie samo KSW nad Wisłą gale organizuje. Taki na przykład PROMMAC, zupełnie bez kompleksów, ręką Kamila Zawarskiego układa właśnie swoją drugą galę. I robi to bardzo sprawnie, czego nie wypada nie podkreślić. Być może, skoro Maciej Kawulski i Martin Lewandowski nie potrafią, to Dalius Kubylis oraz Marek Batko zakontraktują Helda na swoją galę? Kto wie, kto wie. Tylko niech i oni pamiętają, na wszelki wypadek: z Brazylijczykami trzeba twardo, gburowato!


Gburem być!


Viewing all articles
Browse latest Browse all 4630

Trending Articles