Z początkiem tygodnia zarządcy największej krajowej organizacji MMA ogłosili, że rewanżowe starcie Mariusza Pudzianowskiego z Seanem McCorkle’em będzie głównym wydarzeniem zbliżającej się, dwudziestej czwartej, Konfrontacji Sztuk Walki – która pod koniec września odbędzie się w łódzkiej arenie Atlasa. Poznaliśmy tym samym główny motor napędowy drugiego już z rzędu pay-per-view KSW, jednak ważniejsze niż samo nazwisko McCorkle’a jest to, że na ten rewanż zdecydowano się właśnie teraz, wprowadzając niejako tryb natychmiastowy.
Nie to, żeby takie zestawienie w jakiś rażący sposób naruszało logikę zestawiania walk uskutecznianą przez KSW – a wbrew obiegowym opiniom logiki warszawskiemu duetowi odmówić nie można. Rzecz jasna jest to logika pokrętna, mocno różna od tej jakiej oczekiwałbym od organizacji mianującej się “największą w europie”, jednak, w dużym uproszczeniu, opisywany przeze mnie swego czasu rozrywkowo-rankingowy paradoks jest kluczem do niemal każdej karty walk KSW. Czy to dobrze, czy to źle, jest już tematem na osobną dyskusję, w drugiej walce Pudzianowskiego z McCorkle’m nie ma natomiast jakiegoś wielkiego odchylenia od normy – o ile w przypadku “Konfrontacji” możemy jakąś obiektywną normę określić, bowiem jak mawia warszawski duet “Mariusz prowadzony jest osobnym torem”. Skoro jednak przynajmniej raz mieliśmy w przypadku Pudzianowskiego do czynienia z natychmiastowym rewanżem – a mieliśmy do czynienia przy okazji pojedynków z Jamesem Thompsonem – to i przykład McCorkle’a nie powinien wywoływać zdziwienia.
Zdziwienie natomiast budzić powinien fakt, że na ten ruch zdecydowano się właśnie teraz. Na pozór oba zestawienia wyglądają podobnie – Pudzianowski po przegranej walce potrzebuje odbudowy – tak okoliczności rewanżu z Amerykaninem są drastycznie, drastycznie, inne. Prawdę mówiąc drugie starcie z Seanem może mieć istotny wpływ na dalsze poczynania KSW – ze zmianą częstotliwości PPV włącznie. W momencie w którym James Thompson zapinał trójkąt rękoma na szyi Pudzianowskiego, ten był jeszcze u szczytu popularności w mieszanych sztukach walki. Przegrał już co prawda z Timem Sylvią, jednak było to gdzieś tam, za wielką wodą, co ostatecznie nie miało wpływu na “sprzedaż” Mariusza w kraju – marketingowa maszynka Polsatu również zrobiła wtedy swoje. Po szybkiej wygranej ze sporych rozmiarów fasolką, “Dominator” był marketingowym dynamitem – nikt nie znał jego faktycznego sufitu, miejsca do którego może dojść w tym sporcie, a trzeba przyznać, że nadzieje kibiców były mocno rozbudzone polsatowską propagandą. Porażka z rąk charyzmatycznego Anglika była przysłowiową “oliwą dolaną do ognia” – fani noszący siłacza z Białej Rawskiej na rękach bez mrugnięcia okiem przyjęli wersję o “wypadku przy pracy”, toteż i rewanżowy pojedynek obejrzeli z wypiekami na twarzach. Niestety wydaje się, że ów kredyt zaufania jaki Pudzianowski posiadał u kibiców dziś jest już na wyczerpaniu. Posługując się terminologią obecną w grach wideo, do czego ostatnio Mariusz nawiązuje: “to będzie wyglądało jak gra komputerowa” – można powiedzieć, że wykorzystał wszystkie apteczki i pędzi przed siebie na ostatnim życiu.
Komedia z Bobem Sappem nawet u najbardziej okazjonalnych fanów wywołała uśmiech politowania, trzy minuty z “szalonym Grekiem” – mimo, że jakąś tam poprawę niektórych elementów można u Mariusza było zaobserwować – również euforii nie sprawiła, czego wypadkową może być “średni” wynik sprzedanych subskrypcji KSW 23. Drastyczna porażka z McCorklem na tejże gali dopełniła całości obrazu, który jawi się dziś w ciemnych, o ile nie w czarnych, barwach – przyciąganie Pudzianowskiego słabnie z walki na walkę a włodarze KSW postanowili zastosować drastyczną metodę naprawczą, stawiając wszystko na jedną kartę. Naturalnie w perspektywie najbliższej gali jest to ruch jak najbardziej racjonalny – pojedynek silny i sportowo, mierząc oczywiście odpowiednią miarą, i marketingowo. “Nowy Pudzian”, który na dodatek w ringu “będzie się nawalać” kontra pamiętany jeszcze z ostatniej gali seksowny wielkolud – to może chwycić i zapewne chwyci. Czy aby jednak, w przypadku porażki Mariusza, nie po raz ostatni? Czy ten silny dziś motor napędowy nie rozpadnie się podczas KSW 24 z hukiem? Ryzykownie zagrał warszawski duet.
Przyczyn takiej decyzji możemy się oczywiście jedynie domyślać, lecz pewne okoliczności samoistnie nasuwają się na myśl. To, że jest to dobre widowisko już pisałem, nie wiem jednak, czy aby ten czynnik przesądził o sprawie. Nawet jeśli bowiem sam Maciej Kawulski mówi, że są “platformą, na której mają się ze sobą konfrontować najlepsi zawodnicy w Polsce” i nie widzi powodu dla którego mieliby Mariusza “sztucznie inkubować” – to nic nie stoi na przeszkodzie, aby dać mu na przetarcie kogoś pokroju Eric’a Esch’a a dopiero później zestawić rewanż z McCorkle’m – “Big Sexy” nie zając, nie ucieknie. Między bajki chyba można również włożyć zapewnienia Pudzianowskiego o tym, że “nie chce żadnych walk na przetarcie” – deklaracje deklaracjami, a “obiecanej” konfrontacji z Pawłem Nastulą do dziś nie ma, co by wskazywało na to, że Mariusz rachować potrafi na wyrywki. I myślę, że właśnie w dodawaniu i odejmowaniu tkwi główna przyczyna tego bezpośredniego rewanżu. Sądzę, że Kawulski z Lewandowskim, korzystając niejako z okazji, chcieli się z Pudzianowskim trochę potargować – co by było i słuszne i logiczne – lecz Mariusz najwyraźniej postanowił się nadąć, niczym w reklamie jednej z firm ubezpieczeniowych, i zgłosić veto. Bez obniżenia stawki o żadnym “Butterbeanie” mowy być oczywiście nie mogło, a więc Warszawski duet musiał dać byłemu strong-manowi do zrozumienia, że albo “przejdzie próbę” i zachowa dotychczasowe uposażenie, abo zamiast “inkubować” będziemy, część wypłaty, amputować. Słowem wy tak – to my tak!
W zasadzie ten niebezpieczny rewanż może również świadczyć o tym, że zarządcy Konfrontacji Sztuk Walki czują się coraz pewniej wśród fal medialnego oceanu. Marka KSW jest sama w sobie bardzo dobrze rozpoznawalna, trzy literki i biały ring potrafią przyciągnąć przed odbiorniki sporą grupę fanów. Pewności siebie warszawskiemu duetowi dodać mógł także angaż Iwony Guzowskiej, która już od jakiegoś czasu rozpowiada, że “będzie walczyć w MMA” – co z ochotą wyłapują media i tradycyjne i elektroniczne. Możliwe, że panowie Kawulski z Lewandowskim również wzięli do rąk kalkulatory i doszli do wniosku, że nawet po kolejnej porażce Pudzianowskiego dadzą sobie jakoś radę, a w ostateczności nawet i bez niego wyjdą na swoje – co jest zapewne zgodne z prawdą.
Co by jednak nie mówić i jak takiej decyzji nie argumentować – postanowienie to ryzykowne. Nie jest bowiem tak jak próbuje nam sytuację przedstawić Maciej Kawulski: “gdyby Mariusz się nie wywrócił, to pojedynek w stójce mógłby wyglądać inaczej” – innymi słowy “gdyby babka miała wąsy, to by była dziadkiem”. Pudzianowski cały czas jest zawodnikiem słabym, z jeszcze słabszym parterem – co Amerykanin po raz kolejny powinien wykorzystać. Szybki rewanż nie daje żadnych sposobności na to, aby Polak poprawił swoje umiejętności – nawet gdyby trenował za trzech, na co na razie się nie zanosi: “rano godzinka, wieczorem godzinka i to wszystko”. Przy takim podejściu do treningu, co potwierdzają również “głosy w środowisku”, druga z rzędu porażka Pudzianowskiego jest wielce prawdopodobna, a to może okazać się stanowczym przykręceniem jednego z głównych zaworów doprowadzających do KSW pieniądze. Jak bardzo bowiem popularność Mariusza by w ostatnich miesiącach nie spadła, to nadal, przez długi jeszcze czas będzie on górował rozpoznawalnością nad wieloma rodzimych sportowcami. Ciekaw jestem zatem finału tego posunięcia, czy nie okaże się ono przedwczesnym pogrzebaniem potencjału nabywczego – ciągle w fanach “Dominatora” drzemiącego. Wiadomym jest przecież nie od wczoraj, że o odpowiednio dobrany pojedynek dziwaków w rodzimym MMA jest niezwykle trudno – o czym na własnej skórze przekonał się Dariusz Cholewa zapraszając do klatki striptizera, a i ciągle nie ogłoszony “główny medialny pojedynek” na MMA Attack 4 zdaje się potwierdzać, że odpowiedni celebryci-cyrkowcy to towar deficytowy.
Jako że uważam, iż na obecnym etapie rozwoju MMA w naszym kraju dobieranie coraz to nowych komików, mających przyciągnąć widza, nie w każdym przypadku jest już uzasadnione – cieszę się z takiego obrotu sprawy. Sprawa postawiona jest możliwie jasno i bez względu na wynik walki do oglądających KSW 24 dotrze jasny przekaz – albo Pudzianowski pokaże, że do MMA się nadaje, albo to McCorkle pokaże, raz na zawsze, że Mariusz do tego sportu się nie nadaje. Oczywiście dla KSW, telewizji Polsat, ale i ogólnej koniunktury pierwszy wariant były odpowiedniejszy, ale i ta druga możliwość przyniesie pewne korzyści. Zostanie postawiony pierwszy krok do odczarowania wszechstylowej walki wręcz jako areny dla walk celebrytów – a takie kroki muszą być teraz stawiane, podobnie jak wprowadzenie walk dziwaków kilka lat temu, aby za naście lat popularność mieszanych sztuk walki wynikała z zainteresowania sportem – a nie, jak do tej pory, z zaciekawienia widowiskiem medialnym. Możliwe zatem, że warszawski duet po raz drugi już posłuży się Mariuszem Pudzianowskim aby nadać odpowiedni kierunek rozwoju tubylczemu rynkowi wszechstylowej walki wręcz. Czy zrobią to świadomie, czy nie – to już całkiem inna kwestia – jeśli jednak dzięki temu nasz rynek zdoła wskoczyć na kolejny etap rozwoju, to ja nie muszę tego wiedzieć.